Picton i poczatek poludniowej przygody

Jak tylko postawilismy stope na poludniowej wyspie od razu poczulismy roznice w klimacie. Trudno to okreslic ale ewidentnie wyspa polnocna i poludniowa to dwa rozne swiaty. Samo Picton to male i ciche miasteczko, ktore z reguly ozywa wraz z harmonogramem rejsow promow. Pomiedzy promami jest sennie i spokojnie, wrecz pusto.
Tuz przed nasza przeprawa stwierdzilismy, ze przydaloby sie miec punkt zaczepienia na drugiej wyspie, poniewaz nic o niej nie wiemy ani nikogo tam nie znamy. Z pomoca jak zawsze przyszedl nam HelpX, na ktorym zlokalizowalismy w Picton pania Sue i jej pieska Holly (beardie collie). Sue niechetnie przyjmuje pary do pomocy w domu i ogrodzie (cierpi na artretyzm a ogrod ma dosyc spory) poniewaz mieszka sama ale tym razem zaryzykowala i jak potem mowila, nie ma czego zalowac. Holly z kolei (mloda suczka, zaledwie 18 miesiecy) od razu zadurzyla sie w Filipie, z czego mielismy niezly ubaw – potrafila czasami ewidentnie ignorowac wszystkich innych dookola i sluchac tylko jego. Z Sue i Holly spedzilismy tylko kilka dni, poniewaz w Picton nie bylo zadnej pracy. Ruszylismy, z zalem, bo spalismy u Sue na najlepszym dotychczas lozku, w strone Christchurch. Podzielilismy trase na dwa odcinki, zeby za bardzo sie nie zmeczyc i tym samym stanelismy na nocleg tuz obok Cheviot. Wczesniej chcielismy zatrzymac sie w Kaikoura, stolicy crayfish (niby krab ale nie do konca), ale nie bylo gdzie i myknelismy dalej. Na szczescie! Inaczej nie poznalibysmy Mark’a nastepnego dnia i nie trafilibysmy na farme Maxwell’ow, na ktorej zarobilismy kilka groszy i zaznalismy zycia na farmie owiec. Ale po kolei. Na camping w cheviot dojechalismy pozno, wiec od razu ucielismy komara i to az do 10 rano. Obudzeni zostalismy przez wspomnianego juz Marka, ktory przyjechal skosic trawe i jak tylko nas zobaczyl to zaczal bardzo przepraszac. Wywiazala sie z tego mniej wiecej dwugodzinna pogadanka o tym i o tamtym, gdzie pojechac, co zobaczyc. Przy okazji dostalismy namiar na Maxwell’ow, ktorzy sa farmerami w oddalonej o parenascie km dolinie, ktorych Mark polecal jako dobrych i solidnych pracodawcow, jako ze sam mial okazje im pomagac. Oczywiscie postanowilismy to sprawdzic i zajechalismy tam tego samego dnia. Daniel i Emmy okazali sie dosc mlodym malzenstwem prowadzacym rodzinny biznes (owce, bydlo, konie) i pomimo tego, ze napredce wymyslili nam zajecie (duuuuzo drewna na opal do obrobienia) to jeszcze pozwolili zostac w swojej chatce dla gosci. “Chatka” sluzyla rowniez pod wynajem komercyjny, wiec mielismy wrecz luksusy – wlasna kuchnia, duze lozko, dobra lazienka. Spedzilismy tam ze cztery dni, w kolko tachajac to drewno, wiec Daniel chyba do zimy dotrwa. Ostatniego dnia natomiast zalapalismy sie na pedzenie owiec , i to az 1700 sztuk! Ale robota, zwlaszcza, ze farma wielka a stado rozrzucone po kilku mniejszych polach. Bez dobrego quada i minimum dwoch psow pasterskich nie da rady tego ogarnac. A propos psow, az milo popatrzec takie madre sa! Czasem nie trzeba im nic mowic i pracuje same, czasem udaja ze nie slysza komend ‘bo same wiedza lepiej’! Cwane byko jednym slowem. Wracajac do owiec, 1700 to nie przelewki, potrafia narobic kurzu na drodze, a poza tym niezly widok… Jak juz wszystkie zeszly z pastwisk do zagrody zaczelismy oddzielac mlode od mam. Ciezka sprawa, bo zagrody to brak cienia i sam pyl, a owce trzeba ostro straszyc zeby przeszly przez bramke. Znowu pomoc psow okazala sie nieoceniona, dostaly potem niezle kostki w nagrode.
Pozegnawszy sie z Danielem i Emmy ruszylismy w droge do Christchurch, miasta, ktore wciaz podnosi sie z gruzow po trzesieniach ziemi w 2010 i 2011 roku ale o tym juz w nastepnym wpisie. Do napisania!

Sue – nasza szalona gospodyni z Picton

Holly the dog

Nasza wypasiona sypialnia z najlepszym wyrkiem w nz

Krajobraz poludniowy

Nasz prywatny cottage na farmie owiec

Mina kowbojska- jazda z tym koksem 🙂

Mapa naszej owczej farmy sredniej wielkosci dla nz gdzie przejazd quadem z konca na koniec zajmuje  pol godziny

Wood splitting za pomoca pneumatycznej siekiery o nacisku 12 ton. Latwizna 😉

Widoczki ze szczytow farmy

Zabawa w ganianego – 1500 owiec kontra my i 3 psy 

Wzrokowa

Ostatni rzut oka na nasz crib przed odjazdem

Leave a comment